W sobotę (16.07), w leżącej nieopodal Wadowic Choczni, w powietrzu niósł się ciężki ryk piekielny
Relacja z I Zlotu Motocyklowego zorganizowanego przez Riders Of Flames

W sobotę (16.07), w leżącej nieopodal Wadowic Choczni, w powietrzu niósł się ciężki ryk piekielnych maszyn, które starały się, na szczęście bezskutecznie, zagłuszyć dźwięki muzyki wypływającej z potężnych głośników. W słoneczną na szczęście pogodę, odbył się Pierwszy Zlot Motocyklowy zorganizowany przez Motocyklowy Klub Strażaków, Riders Of Flames.

Przybywszy po godzinie piętnastej można było popatrzeć sobie na rywalizację strażaków, którzy brali udział w uproszczonej i skróconej wersji rywalizacji jaką podejmują uczestnicy Toughest Firefighter Alive. Tak więc panowie musieli między innymi ciągnąć doczepione do węży strażackich ciężarki, pokonać slalomem pewną odległość i – przepraszam za wyrażenie – sikać do celu (wężem oczywiście). Zwyciężył przedstawiciel toruńskiej straży pożarnej, drugie miejsce zajęła jednostka z Sułkowic, a trzecie z Ustronia.

Komu nie w smak było patrzenie na takie zabawy mógł pooglądać sobie niezliczoną ilość potworów na dwóch kółkach, ewentualnie zakupić koszulki, rękawice, skóry, wisiory, chusty, kufry na bagażnik i wszelakiej maści inne akcesoria, bez których nie może obejść się żaden szanujący się jeździec. Głodomory mogły liczyć na niezłą wyżerkę – kiełbaski z grilla, oscypki z żurawiną, lody, wafle, ewentualnie wszystko inne, mniej lub bardziej zdrowe z pobliskiego sklepu spożywczego. Największą popularnością i tak jednak cieszyło się piwo, którego pro-ekologiczna utylizacja mogła przebiec, co często się nie zdarza, w cywilizowanych warunkach (pięć czystych pisuarów, dwie kabiny, dodatkowo toy-toye – kobiecych miejsc ulgi nie sprawdzałem).

Tu i ówdzie stały dyskretnie pojemniki na śmieci, a pozostałości po tych, którzy nie wiedzieli po co je rozstawiono, zbierali ochotniczo sami strażacy. Innymi atrakcjami były stare, zabytkowe motory (jak WZ z 1959) czy możliwość zakupu zielonej Hondy 1800.

O 16-tej na scenę wszedł znany w Wadowicach rekordzista w długości grania na gitarze (i śpiewania jednocześnie), jak zawsze rozczochrany, Alex Carlin. Grał w piknikowej atmosferze, przez całe dwie godziny, racząc słuchających na siedząco (ale klaszczących i żywo reagujących po każdej piosence) ludzi klasycznymi, nieśmiertelnymi  utworami takimi jak Autsajder, Harley Mój, Wehikuł Czasu (Dżem), Light My Fire (The Doors), Kryzysowa Narzeczona (Lady Pank) czy swoimi kawałkami jak Easy Rider, Piwo, czy Bad Whisky Bottle, który to kawałek napisał wspólnie z Gienkiem Loską. Przeplatał je żłopaniem boskiego napoju, tudzież zabawnymi tekstami skierowanymi do publiczności, jak np.:
Grałem w Orle Gniaździe w Wadowicach – super bar, najlepszy bar! Amazing! Nie wiem, jest tu Edyta? Gdzie Edyta? I dunno…’ Czasami zdarzyło mu się nieopatrznie powiedzieć słowo na ‘k’, co bardzo cieszyło publikę.

W połowie występu na scenę wszedł starosta wadowicki Jacek Jończyk, który powiedział: ”Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co uczyniliście w mojej rodzinnej miejscowości. Pojawiliście się dzisiaj w Wadowicach, w Choczni, i wzbudziliście ogromny entuzjazm ludzi, którzy po raz pierwszy mieli okazję zobaczyć tak dużą liczę motocyklistów… cyklistów? – nie wiem czy dobrze się wyrażam – na naszej ziemi wadowickiej. Bardzo serdecznie wam za to dziękuję. Chciałem w tym miejscu podziękować serdecznie organizatorom. Podziękujmy brawami za to, co dla nas wszystkich zorganizowali”.

Po wystąpieniu starosty Alex powrócił przed mikrofon i rozpoczął koncert życzeń: po każdym kawałku pytał ludzi, co chcą usłyszeć. Zagrał więc charyzmatycznie, kiwając się na boki, wsadzając gitarę pod kolano, za głowę, takie klasyki jak Whole Lotta Love (Zepellin), All You Need Is Love (The Beatles), Born To Be Wild (Steppenwolf), Riders On The Storm (The Doors), Highway To Hell (AC/DC), Whisky (Dżem), a także psychodelicznie, tchnący narastającym niepokojem swój autorski kawałek Kac Piekielny.

- Skąd ten gość się urwał? – pytał długowłosy barman lejący piwko – Mam wrażenie jakbym słuchał całego zespołu, a nie pojedynczego faceta z gitarą.
Dawał czadu dalej, grał coś z Motörheada, Another Brick In The Wall II (Pink Floyd), aż w końcu musiał zejść by ustąpić miejsca innym, co uczynił ewidentnie dosyć niechętnie (cóż, dopiero się rozkręcił). W przerwie zamieniłem z nim kilka słów.

Nie było zbyt wielkiego tłumu pod sceną…

Tak, bo dzień jest jeszcze wczesny, ale ludzie słuchali. Po prostu o tej porze dnia ludzie nie są w nastroju do szaleństw. Czas dzisiaj płynie dosyć powoli, ludzie są jeszcze jakby troszkę rozleniwieni.

Ty jednak na rozleniwionego nie wyglądałeś…

Tak, skakałem, bawiłem się na różne sposoby ze swoją gitarą. Ogólnie żyję nocą – wczoraj grałem w Krakowie, przespałem się trochę, i zaraz po przebudzeniu przyjechałem tutaj. To popołudnie to dla mnie właściwie poranek, więc jestem wypoczęty i pełen sił.

Grałeś kiedyś na takich zlotach?

O tak, to nie jest dla mnie czymś niezwykłym. Wiele razy grałem już na zlotach, ten jednak był z perspektywy muzycznej nieco inny. Zazwyczaj zaczynam od gitary akustycznej, a dzisiaj zacząłem od grania na elektrycznej. Zacząłem od mocnego uderzenia, czym szybko przyciągnąłem uwagę ludzi. Można rzec, że dzisiaj zrobiłem coś, czego zazwyczaj nie robię. Ogólnie podobało mi się, było dość zabawnie.

Alexowi przyniesiono piwko, jakiś posiłek, nie było więc sensu przeszkadzać mu w konsumpcji góralskich rarytasów, aczkolwiek i tak miał problem ze spokojnym żuciem i przegryzaniem, gdyż co chwila ktoś przychodził zrobić sobie z nim zdjęcie, zamienić kilka słów i poprosić o autograf.

Tymczasem słońce nadal zdawało się być w zenicie, grzało niemiłosiernie, co sprzyjało frekwencji. Kilkuset zgromadzonych stanowiło ciekawą mozaikę i przekrój społeczny – były rodziny z dziećmi, dziadkowie z wnukami, zarośnięci kawalerowie w skórach i eleganccy, żonaci panowie w koszulach. Każdy uśmiechnięty, rozluźniony, i mimo hektolitrów sprzedawanego piwa, trzeźwy! Różne słuchy chodzą o różnych miejscowościach i festynach, plotki o latających sztachetach i agresywnych miejscowych, aczkolwiek niczego takiego nie dało się zauważyć. Miejscowi zresztą wydawali się być w mniejszości, gdyż na terenie zlotu byli ludzie z całej Polski – Ślązacy, Krakowiacy, ludzie nawet znad morza.

Po półtora godzinnej przerwie na scenę wszedł zespół Overdrive. Od razu można było zauważyć, że wyglądają dosyć nietypowo. Sprawiał to po trochu fakt, że zamiast – jak to zwykle bywa – gitarzystów prowadzących było trzech, a i image co poniektórych członków był dość ciekawy (ot, wokalista z papierosem, jeden z gitarzystów wyglądający jak oddany niegdyś do adopcji brat bliźniak Slasha z Guns n’Roses). W miarę  jak energetyczna, utrzymana w dobrym, oldchoolowym stylu muzyka zaczęła płynąć nad terenem zlotu, zbliżał się zachód słońca, co przyciągnęło co bardziej nieśmiałych pod scenę. W porównaniu do grającego dla siedzącego tłumu Alexa Carlina można rzec, że Overdrive grał dla prawdziwego tłumu. Ze dwudziestu ludzi dało się ponieść emocjom i dało oczarować się piosenkom zespołu wymieszanymi z różnymi przeróbkami (a la AC/DC czy grany wcześniej przez Alexa ‘Born To Be Wild)’. Zespół, chociaż młody, technicznie grał bez najmniejszego zarzutu – dobrze trzymany rytm, dobry wokal, świetne sola gitarowe, a wszystko to utrzymane w klimacie lat 70/80, czyli tym, co (niektóre przynajmniej) tygrysy lubią najbardziej. Po niestety dosyć krótkim występie (około godziny dziesięć), który z powodów technicznych musiał być przerwany, poprosiłem o kilka słów dla portalu dwóch członków zespołu, Felixa i Eddiego.

Coście za jedni? (śmiech)

Overdrive. Zespół powstał w zeszłym roku, nietypowo jest nas w składzie sześciu. Gramy starego, dobrego rock’n’rolla wzorowanego na latach siedemdziesiątych. Mamy parę swoich kawałków, ale na koncertach dorzucamy parę coverów dla rozruszania publiczności. Do tej pory nagraliśmy demo składające się z pięciu utworów, można sobie wejść na www.myspace.com/overdrivekrakow i nas posłuchać.

Jak się grało dzisiaj?

Bardzo fajnie nam się dzisiaj grało, chociaż nie dane nam było zagrać dwóch ostatnich kawałków ponieważ zabrakło energii elektrycznej. Publiczność fajnie się bawiła – byli ci, którzy regularnie z nami jeżdżą, a i było dużo nowych twarzy pod sceną. Siedzący przy stolikach też nas słuchali i zwracali uwagę na to, co robimy.

Często koncertujecie?

W tym roku zagraliśmy już kilkanaście koncertów, staramy się grać przynajmniej dwa razy w miesiącu. Lubimy grać na takich zjazdach, zlotach, festynach, nawet jeśli ludzi nie ma zbyt wielu – liczy się atmosfera. Gdy niewielka nawet grupka ludzi wytwarza fajną atmosferę, warto dla nich zagrać. Nie ma znaczenia miejsce-  gdybyśmy grali tylko w dużych miastach i dużych klubach, niejako ubliżalibyśmy ludziom z mniejszych miejscowości, którzy też interesują się taką muzyką. Nie można tworzyć szufladek i twierdzić, że ludzie z wiosek lubią się bawić tylko do taktów disco polo czy ‘Majteczki w kropeczki’. Nawet jeśli jest tylko jedna osoba, które chce nas posłuchać i doceni to, co tworzymy, to już warto grać. Pamiętam koncert Yellow Disaster ze Stanów – grali dla dwunastu osób, ale w taki sposób jakby był to koncert na wypełnionym po brzegi stadionie. Chociaż gramy ze sobą krótko, to jednak bardzo profesjonalnie podchodzimy do każdego występu. Granie sprawia nam ogromną przyjemność – masz próby cztery razy w tygodniu, głowisz się nad kompozycją każdego kawałka, aż tu przychodzi czas, że pokazujesz ludziom, to co stworzyłeś. To ogromna przyjemność.

Kiedy zamierzacie nagrać jakiś album?

Obecnie mamy gotowych pięć utworów, we wrześniu chcemy dograć trzy lub cztery, a wtedy postaramy się to wydać jako maxi-demówkę. Siedem, osiem numerów to kiedyś był album, teraz jest to raczej krótki album. Muzyka będzie mieszanką Rolling Stones, AC/DC i Motörhead. Dużo zespołów odchodzi od prostego grania, co jest smutne. My chcemy nagrać coś prostego, ale zarazem bardzo energetycznego. Paradoksalnie może uda nam się nawet przez to wybić, gdyż obecnie tworzy się dość skomplikowaną muzykę, jakieś konwencje New Age, łamanie, itd., a tak naprawdę grając prosto możesz dotrzeć do szerszej rzeszy słuchaczy. Dzisiaj sytuacja się nieco odwraca – jakieś dziesięć lat temu nagrywając płytę w stylu AC/DC byłeś skazany na porażkę, bo ludzie chcieli czegoś nowego. Tymi nowościami ludzie się już trochę teraz przesycili.

Nie jest to trochę pójście na łatwiznę?

Nie, to nie jest pójście na łatwiznę, bo wbrew pozorom granie prostej muzyki nie jest łatwe. Trzeba wiedzieć jak zawrzeć przekaz i energię w prostej formie. Tym trzeba żyć i trzeba robić to – zabrzmi to kolokwialnie – z sercem. Dokładamy starań by czegoś przypadkiem nie przekombinować.

No to tego mi wypada wam życzyć. Dzięki za czas.

Dzięki!

O 21:30 na scenie pojawił się zespół Old Wave, który zagrał dla zgromadzonych półtora godziny starego, zacnego bluesa. Zdawać by się mogło, że niewielu młodych ciągnie do takich dźwięków, jednak całkiem spora grupka młodzieży bujała się w takt gitar i klawiszy. Zespół Old Wave, chociaż w większości młody, ma ogromny potencjał doświadczenia w postaci Edwarda Kluczewskiego, troszkę wiekowego już pana, który zgarnia pod swoje skrzydła młodych i uzdolnionych artystów. W środowisku ludzi, których życie obraca się wokół bluesa, zarówno zespół jak i Edward Kluczewski są znani i cenieni, chociażby ze względu na liczne festiwale (m.in. Rawa Blues), w których grali (a gitarzysta Zbigniew Żabowski grywał z samym Nalepą). Całkowity zmrok jaki już zapadł dodał dodatkowej atmosfery samemu zlotowi oraz muzyce, z wielką pasją i starannością graną przez sławkowski zespół. Nad sceną unosiła się delikatna aura szczęśliwości i radości, jaka emanowała z instrumentów grających. Nic dziwnego, że w pewnym momencie na scenę wskoczyło kilka młodych dziewczyn, które kiwały się i machały rękoma do wygrywanych taktów. Zespół Old Wave skończył dosyć późno, bo po 23-ej, jednak to nie był jeszcze koniec, mimo iż według harmonogramu być powinien. I dobrze! Inaczej na scenie nie pojawiłby się ostatni niestety zespół, The Last Ride.

Szczecinianie rozwiesili na tyle sceny flagę z logo własnego zespołu - najpierw wyszli panowie w finezyjnych skórach i estetycznie powalającymi gitarami, później gwiazda zespołu, śliczna wokalistka Agata Sobocińska. I już rozbrzmiały pierwsze, mocne i szybkie dźwięki kontrastujący z kojącym zmysły wokalem, nie minęło kilka minut a plac pod sceną zamienił się w pełne ludzi falujące morze. Zespół zagrał dosyć ciężko, ale myliłby się ktoś, komu do głowy przychodzi sieczka a la Vader czy Deicide – The Last Ride gra solidnego, mocnego rocka, który hipnotyzuje swą przemyślaną melodyjnością. Niestety, w miarę jak grali, z racji już bardzo późnej pory, ludzi zaczęło ubywać. Mimo wszystko spora grupa miłośników muzyki The Last Ride bawiła się do samiusieńkiego końca, który miał miejsce nie wiadomo właściwie kiedy.

Cóż, czas jakby się zatracił, nie miało to już znaczenia, o której się wróci do swoich czterech ścian. Co ciekawe, niektórzy łapali okazję i zabierali się z przypadkowymi ludźmi posiadającymi cztery kółka, co jest najlepszym przykładem tego, jak serdeczna i wspaniała atmosfera panowała na zlocie.

Mimo, że było to pierwsze takie wydarzenie organizowane w Choczni, organizatorom nie można absolutnie nic zarzucić. Nie było żadnych rozrób czy jakiegoś ekscesywnego pijaństwa, a byli za to świetnie dobrani artyści (i ich traktowanie – nie tylko otrzymali jakieś honoraria, ale i kupony na jedzenie oraz piwo!), miejsce dla każdego i ten pełen wzajemnej przyjaźni klimat, który pewnie udzieliłby się niejednemu gburowi. Swoje zrobiła też pogoda, zupełnie jakby wcześniej zamówiona u tego tam na górze.

I ja również, podobnie jak pan starosta, mam nadzieję, że nie był to tylko jednorazowy zlot. Ma się nieodparte wrażenie, że lepiej być nie mogło!

Tak więc, do następnego roku!

 

(T)


Strona Riders of Flame: www.ridersofflames.pl
Strona Alexa Carlina: www.alexrok.com
Strona Overdrive: www.myspace.com/overdrivekrakow
Strona Old Wave: www.oldwave.ovh.org
Strona The Last Ride: www.thelastride.pl


NAPISZ DO NAS: kontakt@wadowiceonline.pl

Komentarze  

+3 #1 Jola 2011-07-20 08:06
Było naprawdę super nareszcie coś się zaczyna dziać w tym mieście, brawo strażacy. Już wiem że za rok tam jestem.
0 #2 Elu 2011-07-20 23:56
A gdyby tak podstawić jakiegoś buska o pierwszej do Wadowic? Chociażby po piąteczce? Wtedy bym wpadł.
Relacja wypasiona!
+2 #3 Łowcs 2011-07-29 03:19
Grrr, wrrr.... Super relacja. Żona tym razem mnie powstrzymała, ale nie za rok. Będę i damy czadu!
Do siego!

Nie masz uprawnień do komentowania tego artykułu.